Jarosław Jagielski – Sołtys Ratowic, Wiceprzewodniczący Rady Gminy Czernica
aktywny działacz społeczny, sprawny organizator i koordynator wielu działań w gminie
Czernica i powiecie wrocławskim. Zaufanie jakim obdarza go społeczność lokalna
sprawiło, że pełni swoją funkcję już od dwudziestu lat – dokładnie od 24 kwietnia 2003
roku. Właśnie z tej okazji przypominamy ciągle aktualny wywiad
przeprowadzony z naszym Sołtysem dwa lata temu przez Halinę Trojanowską, do jej książki
o historii gminy Czernica „Przenikanie”.
W poszukiwaniu pomysłów
Halina Trojanowska: Witam Cię Jarku, gratuluję ponownego sukcesu! Który to już raz
nosisz tytuł "Sołtysa Roku Powiatu Wrocławskiego"?
Jarosław Jagielski: Cieszę się, że mieszkańcy docenili moją pracę, głosowali na mnie i udało
się zdobyć tytuł "Sołtysa Roku Powiatu Wrocławskiego 2020". Zawsze mam problem, kiedy
trzeba mówić o sobie. Ludzie są dla mnie na pierwszym miejscu i dziękuję im za to, że mnie
wspierają. W 2010 roku zostałem „Sołtysem Roku Województwa Dolnośląskiego”,
otrzymałem też specjalną statuetkę Wojewody Dolnośląskiego. A w 2012 roku zdobyłem tytuł
„Sołtysa Roku” w konkursie ogólnopolskim. Oprócz pięknych pucharów dostałem rower z
tabliczką SOŁTYS, którym często objeżdżam Ratowice. Były też inne wyróżnienia – m. in.
wyróżnienie w konkursie„Akcja Akacja, Akcja Dąb – Niezwykli Dolnoślązacy”, wyróżnienie
Kryształową Koniczyną w wojewódzkim konkursie „ Najaktywniejszy lider pracujący na
rzecz społeczności wiejskiej”. To daje dużą motywację do pracy.
HT: To ogromne sukcesy. Coś się za nimi kryje?
JJ: Praca, pomysły, zaangażowanie, które ktoś dostrzegł. No i ludzie, którym zależy żeby
zmieniać otoczenie na lepsze.
HT: Widzę, że nie chcesz się pochwalić, to w takim razie, co dla Ciebie jest największym
sukcesem?
JJ: Chyba zmiana postrzegania roli sołtysa. Kiedyś było tak, że sołtys sprawdzał, zbierał
podatki, zwoływał zebrania. Chciałem, żeby sołtys był liderem, organizatorem życia wsi. To,
że jestem już piątą kadencję sołtysem świadczy o tym, że ludzie to docenili. Z wielu
społecznych funkcji, które pełniłem, tę uważam za najważniejszą i cenię sobie najbardziej,
chociaż wymaga najwięcej poświęcenia. Jeśli ludzie mnie wybierają, to widać spełniam ich
oczekiwania. Dla mnie liczy się cel, czyli to, co mogę zrobić. Gdyby nie to, że mam w domu
takiego archiwistę, jakim jest żona, Beatka, to pewnie trudno byłoby wrócić do wielu działań.
Dziś już mało kto pamięta jak wyglądała przed remontem nasza świetlica, czy brukowana
ulica Wrocławska i Polna. Zanim zrobiono asfalt, przeszliśmy walkę z konserwatorem
zabytków, który uważał, że wioska może stracić swoisty charakter. A do nas już autobusy nie
chciały wjeżdżać! W końcu udało się pójść na kompromis, który polegał na tym, że wszyscy
muszą wyłożyć wjazdy na posesje kostką z rozebranej poniemieckiej drogi. I tym sposobem
kamień został wykorzystany, a my mamy równą piękną drogę główną. Niewiele osób ma
świadomość, że kilka razy musieliśmy walczyć o utrzymanie szkoły w Ratowicach. Potem o
zachowanie budynku po starej szkole. Mało kto wie ile problemów było ze środkami na
remont obecnego budynku szkolnego. Wydawało się, że to się nie uda. Albo jak wiele
kosztowały mnie starania o budowę nowego boiska przy szkole. To są sukcesy, których
historię tylko ja pamiętam. Poprzeczka była dość wysoko, bo Ratowiczanie zawsze byli
aktywni. Zawsze sprawnie się organizowali, brali sprawy w swoje ręce. Pamiętam jak wiele
lat temu starali się o to by świetlica nie popadła w ruinę, sami malowali ściany, kleili papę na
dachu. Przed domami zawsze było pozamiatane, a lipy pięknie pobielone. Bardzo sprawnie
działający komitet budowy wodociągów i kanalizacji spowodował, że jako pierwsi w gminie
mieliśmy wodę i kanalizację. Środki, które nam potem jeszcze zostały ze zbiórki, pozwoliły
na zakupienie dwóch okien plastikowych do świetlicy i kostki na boisko przy szkole. Kostkę
położyliśmy sami i dzieciaki miały piękne boisko do kosza. Pozostałe, brakujące okna
„wymarudziłem” wręcz u miejscowego producenta. Było tak, że żeby doprowadzić do wsi
linię telefoniczną potrzebne były słupy, których nie mogła nam zapewnić telekomunikacja.
Skrzyknęliśmy się i przywieźliśmy słupy aż z Kłodzka. Dzięki temu jako pierwsza w gminie,
nasza wieś miała linię telefoniczną. Kiedy wygraliśmy konkurs wieńcowy na dożynkach
wojewódzkich nagrody przeznaczyliśmy na plac zabaw dla dzieci, czy innym razem na
żaluzje w świetlicy. Nie czekaliśmy na pieniądze z budżetu. Bardzo dobrze to działało dzięki
temu,że ówczesny wójt Stefan Dębski doceniał inicjatywy społeczne i wspierał takie pomysły.
HT:Gdzie jeszcze szukałeś pomysłów?
JJ: W tradycjach, miejscowych zwyczajach i u ludzi. Kiedy wiosną 2003 roku zostałem
sołtysem zaproponowałem powrót do tradycji organizowania dożynek gminnych. Wtedy
jeszcze wiele osób zajmowało się tu rolnictwem. Jako osoba w czepku urodzona, to właśnie ja
wylosowałem organizację pierwszych dożynek w naszej gminie po dwudziestoletniej
przerwie, właśnie w Ratowicach. Było to ogromne wyzwanie zwłaszcza dla tak
niedoświadczonego sołtysa. Przy – nieporównywalnie do dzisiejszych – skromnym budżecie
był poczęstunek dla wszystkich, konkursy, występy gwiazd, a nawet pokaz skoków
spadochronowych, który zrobili moi koledzy z aeroklubu. Ale dożynki udały się doskonale i
odtąd organizowane są każdego roku. W Ratowicach mieliśmy zawsze wspaniałe
rękodzielniczki. Kiedy zaproponowałem najaktywniejszym z nich zrobienie wieńca
dożynkowego szybciutko zorganizowały ekipę wieńcową. Przygotowały żniwiarza i
żniwiarkę naturalnych rozmiarów, a nawet dekorację placu festynowego. Wielu pamięta do
dziś ogromną babę ze słomy, która niespodziewanie spłonęła o północy, w środku zabawy
dożynkowej. Mówiono potem, że „paliła się do chłopa’. Ta grupa rękodzielników przez lata
tworzyła wspaniałe, misterne i niepowtarzalne wieńce dożynkowe, korony, które wielokrotnie
wygrywały konkursy gminne, powiatowe i wojewódzkie. Byliśmy nawet zaproszeni na
centralne dożynki prezydenckie w Spale. W Ratowicach mamy dwóch świetnych,
utytułowanych trenerów kolarstwa Józefa Szafrańskiego i Zygmunta Walczaka , a także wielu
wielbicieli i zapaleńców tego sportu jak Daniel Michalski, który był dyrektorem
organizowanego z wielkim rozmachem Wyścigu Kolarskiego o Puchar Wójta Gminy
Czernica. Dzięki ich pomocy i jeszcze kilkudziesięciu zaangażowanych w to osób do 2015
roku zorganizowaliśmy trzynaście edycji wyścigów, na które zjeżdżały drużyny z połowy
Polski. Potem doszły jeszcze biegi uliczne dla młodzieży szkolnej, wyścigi na rolkach,
wyścigi dla maluchów. To była wielka sportowa majówka. Niestety, bez wsparcia
finansowego z gminy nie byliśmy już w stanie kontynuować tego projektu. Szkoda mi
ogromnego potencjału i zaangażowania, jaki został zaprzepaszczony.
Muszę też powiedzieć, że najwięcej pomysłów, ciekawych inicjatyw podsuwają mieszkańcy,
tylko trzeba słuchać. Jak choćby remont zegara, oświetlenie zewnętrzne, czy kostka na
chodniku przy kościele. Ostatnio ktoś rzucił hasło „paczkomat”. Ponad rok trwały zabiegi i
formalności, ale negocjacje dobiegaja końca i mam nadzieję, że już wkrótce dopniemy to
zadanie. Niby banalna sprawa, ale ważna dla mieszkańców. Powtarzam zawsze, że jeżeli
poproszę kogokolwiek w Ratowicach o pomoc, to zawsze mogę na nią liczyć. Jedna z
koleżanek mojej żony często żartobliwie mówi nawet, że „sołtysowi się nie odmawia” i tego
się trzymam, licząc na wsparcie mieszkańców w wielu działaniach.
HT: Co jeszcze się udało?
JJ: Udało się wykorzystać potencjał młodych mieszkańców.
Kiedy tworzyliśmy piętnaście lat temu Towarzystwo Przyjaciół Ratowic, wiele osób patrzyło
na nas ze zdziwieniem. Weszli do niego nowi ludzie z zapałem, którzy chcieli się
zaangażować. Wtedy wszystko było nowe. Zorganizowanie statutu to już było wielkie
wyzwanie, a my się tego dopiero uczyliśmy. Prezesem został ksiądz Janusz Dołhun, nasz
proboszcz. Szukaliśmy rozwiązań, przecieraliśmy ścieżki. Wiele pomysłów podpatrzyłem na
opolszczyźnie, bo oni byli krok przed nami. Wtedy płaciło się za rejestrację stowarzyszenia, a
my nie mieliśmy środków. Jednym z pomysłów na ich zdobycie był Jarmark Adwentowy.
Pracując w Niemczech widziałem takie kiermasze z lokalnymi produktami przygotowanymi
przez mieszkańców. Ksiądz mieszkał tam kilka lat, więc wiedział jak się do tego zabrać. U
nas nikt tego jeszcze nie robił. Ratowiczanie podeszli do tego z entuzjazmem. Upiekli ciasta,
przygotowali piękne stroiki, świąteczne drobiazgi, ja zrobiłem grzańca. Była cudowna
atmosfera, a my zarobiliśmy pieniądze na rejestrację towarzystwa. Dziś nikt nie wyobraża
sobie przygotowań do świąt bez jarmarków. Potem już poszło. Kolejne jarmarki, festyny,
Parada św. Marcina, Babski Wieczór. Stowarzyszenie zaczęło pozyskiwać środki zewnętrzne,
najpierw z gminy, potem z wielu innych źródeł. Przez dwie kolejne kadencje byłem prezesem
TPR. Organizowaliśmy bezpłatne zajęcia dla dzieci i młodzieży, wyjazdy, naukę pływania,
taniec towarzyski. Dorośli mają gimnastykę rehabilitacyjną, kursy językowe, komputerowe,
florystyczne. Wzięliśmy pod swoje skrzydła koło emerytów, wspieramy szkołę. Leszek
Haniszewski zaraził nas miłością do nart biegowych, więc kilka razy w roku z mieszkańcami
gminy jesteśmy w Jakuszycach, Magda Brandys opiekuje się zespołem ludowym
„Ratowiczanie”i zajmuje się projektami, Beata Jagielska szuka środków zewnętrznych, dba o
promocję, redaguje gazetę i zabiera pół gminy na wycieczki po Dolnym Śląsku w ramach
autorskiego projektu „Pocztówka z Dolnego Śląska”, Ewa Ceńkar rozkręciła koło gospodyń,
które jest uzupełnieniem i wsparciem działań sołtysa, Krysia Skowera bada historię naszej
miejscowości. Nie sposób nawet wymienić wszystkich, którzy budują tożsamość naszej wsi.
Wydajemy kalendarz, stawiamy witacze, tablice, prowadzimy stronę internetową i profil na
facebooku, a jak trzeba to szyjemy maseczki. Zgromadziliśmy duże cyfrowe Archiwum
Ratowic. Mamy się czym pochwalić. Jesteśmy jedną z nielicznych w Polsce wsi, która ma
swoją gazetę, pocztówki. Nie wiem, czy jest jeszcze inna wieś, która ma profesjonalny
wirtualny spacer. Nie bez przyczyny w Plebiscycie Radia Wrocław zdobyliśmy tytuł
Najciekawszej Wsi Dolnego Śląska. A najbardziej cieszy to, że zarówno w stowarzyszeniu,
jak i w Radzie Sołeckiej pojawili się ostatnio młodzi ludzie, którzy też chcą coś robić.
HT: Opowiedz o tym mieszkaniu w świecie?
JJ: Przed działalnością samorządową przez 10 lat pracowałem i mieszkałem w Niemczech.
To dało mi szerszą perspektywę i trochę inne spojrzenie na problemy naszego życia.
Przyglądałem się tam jak działa samorząd, bo wyglądało to inaczej niż u nas. Bardzo
zaskoczyło mnie na przykład to, jak podczas festynu burmistrz miasta piekł oponki dla
swoich mieszkańców. Niektórzy nie mogli uwierzyć, że tak można. A on nie czuł się niczym
skrępowany, tylko pracował na równi z innymi, sprawnie nawiązywał relacje. Nasz proboszcz
był wcześniej na parafii w Niemczech i tam miał też podobne doświadczenia, które
przegadaliśmy szukając na siebie pomysłu. Nie ukrywam, że jako stowarzyszenie chcieliśmy
wyjść z czymś nowym. Wtedy zrodził się pomysł: Parady Świętego Marcina i działania
związane z Narodowym Świętem Niepodległości 11 listopada. Obchodzimy je hucznie, a
nasza świetlica, mimo że największa w gminie, pęka w szwach za każdym razem. Gdyby nie
pandemia, dzisiaj właśnie po raz piętnasty odbyłaby się ta uroczystość. Jestem dobrej myśli,
że za rok do tego powrócimy.
.HT: Czy w Twojej rodzinie były tradycje społecznikowskie? Jesteś wżeniony w rodzinę
Jasińskich, więc opowiedz, jak i od kiedy się tu zadomowiłeś?
JJ: Jeśli chodzi o działania społeczne to przeszło to z ojca na mnie. Zawsze się gdzieś
udzielał, był radnym w Oławie, ale za jego czasów takie działania były różnie postrzegane.
Czasem się zastanawiałem, czy osoba pracująca społecznie była w ogóle dobrze odbierana. Są
ludzie, którzy i teraz sądzą, że niemożliwe, by ktoś chciał coś robić bezinteresownie.
Pochodzę z Oławy. Z Beatą poznaliśmy się na weselu naszej wspólnej koleżanki z Ratowic
prawie 35 lat temu. Jesteśmy małżeństwem od blisko 33 lat, mamy troje dorosłych dzieci.
Mieliśmy możliwość przenieść się do miasta, ale zawsze podobało mi się życie na wsi.
Zresztą zawsze mnie gdzieś nosiło. Lubiłem też wyzwania, stąd wyjazd za granicę, skoki
spadochronowe i sołtysowanie.
Jak się tu wżeniłem, to po pierwszym zebraniu wiejskim tak się zraziłem, że nie chciałem już
chodzić na następne. Przez pewien czas nawet tak było. Przy wyborach sołtysa pytano mnie
jak zamierzam tu rządzić skoro pracuję w Niemczech. Wtedy powiedziałem, że jak mnie
wybiorą, to już nie będę tam mieszkał. I słowa dotrzymałem. Potem zostałem też Radnym
Rady Gminy Czernica i Radnym Rady Powiatu Wrocławskiego. Rodzina Jasińskich mieszka
w Ratowicach od wojny. Ojciec Beaty i bracia udzielali się społecznie, byli tu znani, więc już
na starcie miałem trochę łatwiej. Ale na uznanie, zwłaszcza teścia, Szczepana Jasińskiego,
który był surowym krytykiem rzeczywistości, musiałem już zapracować sam. Mogłem za to
liczyć na jego pomoc. Kiedy pojawiła się szansa na postawienie w Ratowicach pomnika ku
czci zamordowanych na wschodzie mieszkańców Puźnik, to on zaangażował się najbardziej.
Szukaliśmy źródeł historycznych, świadków, tworzyliśmy listę pomordowanych,
wybieraliśmy wykonawcę, potem zbieraliśmy środki. Pomnik stanął na cmentarzu w
Ratowicach w 2008 roku, ponad sześćdziesiąt lat po tragedii (bo dopiero wtedy było można).
Ale teraz już rodziny zamordowanych mają przynajmniej gdzie zapalić świeczkę. Na
uroczyste odsłonięcie pomnika zaprosiliśmy rodziny z Niemysłowic, gdzie też mieszkają
Puźniczanie. Zorganizowaliśmy też wystawę pamiątek przywiezionych ze wschodu i
wspomnień. Było wiele łez wzruszenia. Na chwilę znów wszyscy Puźniczanie byli razem.
HT: Opowiedz o swoich korzeniach. Skąd Twoi rodzice przybyli na Ziemie Odzyskane?
JJ: Moi rodzice przyjechali do Oławy w latach sześćdziesiątych. Ojciec przyznaje, że jest z
poznańskiego, chociaż ta jego miejscowość raz była w województwie poznańskim, raz w
bydgoskim. Mama jest z łódzkiego. Rodzice poznali się już tu, pracując w JZS. Jak mówili
było tak, że najpierw przyjeżdżał najstarszy syn, a potem ściągał dalszą część rodziny, bo
trzeba było szukać lepszego życia. Ludzie z mojego pokolenia również wyjeżdżali w
poszukiwaniu lepszych warunków pracy i życia. Dziś są już większe możliwości, a
miejscowość taka jak nasze Ratowice to świetne miejsce do życia. Coraz więcej osób chce tu
mieszkać. Mam nadzieję, że kolejne pokolenia będą tu mogły żyć spokojnie.
Ratowice, 11 listopada 2020