Pamiętnik z Rattwitz
Tym razem podsyłam fragmenty pamiętnika mieszkańca Rattwitz. Nazywał się Hans Staar i kilka lat swojego dzieciństwa i wczesnej młodości spędził w naszej wsi. Po wojnie skończył studia i zamieszkał w Poczdamie. Dolny Śląsk był jego wielką miłością, wielokrotnie tu bywał i nawet uczył się języka polskiego.
W każdą sobotę unosił się w powietrzu zapach pieczonego ciasta. Kobiety przygotowywały drożdżówki z kruszonką, a następnie zanosiły do pobliskiej piekarni.
Wypieki były ulubionym dodatkiem do niedzielnego śniadania.
Po spożyciu pokarmów udawano się na mszę. Ponieważ w Rattwitz nie było katolickiego kościoła, wobec tego, trzeba było się udać do Zindel (Chrząstawa), Meleschwitz (Miłoszyce), Margareth(Gajków) albo do kaplicy Grafa von Saurma znajdującej się w parku przy jelczańskim pałacu. Mój dziadek pokonywał drogę na swoim rowerze natomiast reszta rodziny, szła na nogach. Kaplica była nieduża, przeznaczona głównie dla właścicieli posiadłości i służby. Latem wystawiano ławki na zewnątrz co umożliwiało większej ilości wiernych uczestnictwo w liturgii. Dzieci musiały jednak pozostać w środku, w pierwszych ławkach, żeby duchowny mógł sprawdzić obecność.
Do Jelcza udawaliśmy się wygodną ,asfaltową szosą natomiast do innych wsi szliśmy przez pola i łąki.
Po drodze mijaliśmy krzewy i drzewa morwy, których owoce stanowiły pożywienie dla jedwabników. Oczywiście zrywaliśmy je i z przyjemnością delektowaliśmy się ich słodkawym smakiem.
Zawsze szliśmy dużą grupą więc czas się nam nie dłużył i nie odczuwało się pokonywanych kilometrów.
Głodni, zimą także zziębnięci, wracaliśmy do domu gdzie mama czekała już z ciepłym obiadem. W niedzielę zawsze były to własnej roboty kluski śląskie, kawałek mięsa i kwaśna lub czerwona kapusta. Świąteczny obiad bez śląskich klusek był nie do pomyślenia.
Krótko przed letnimi wakacjami, 6 czerwca 1938 r. przystąpiłem do Pierwszej Komunii .
Przygotowanie i nauki odbywały się głównie na lekcji religii w szkole ale czasami musieliśmy udać się do kościoła w Gajkowie. Nie każdy posiadał rower więc większość dzieci pokonywała 8 km pieszo.
W dzień uroczystości jechaliśmy, jak większość rodzin, wynajętą bryczką. Ciągniony przez dwa konie pojazd należał do zaprzyjaźnionego gospodarza, który wynajmował go na różnego rodzaje uroczystości i wycieczki.
Margareth (Gajków) przywitał nas piękną pogodą i tłumem ludzi przed świątynią. Wierni utworzyli szpaler a my, dumnie kroczyliśmy przed ołtarz. Dziewczynki w białych sukienkach i chłopcy w granatowych garniturach wyglądali bardzo odświętnie. Każde dziecko trzymało w ręku katechizm, różaniec a w drugiej świecę. Wzmocniona przez Komunię wiara miała wielkie znaczenie w późniejszym moim współżyciu z ludźmi i pozwoliła mi przetrwać wiele tragicznych momentów w dalszym życiu.
Po uroczystości, wróciliśmy do Rattwitz, by w domu, w rodzinnym gronie świętować radosne wydarzenie. Zjechało się sporo gości z Breslau (Wrocław) i z Brieg (Brzeg).
Ponieważ nasze mieszkanie było niewielkie to dzieciom nakryto stół w korytarzu. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Cieszyliśmy się ze spotkania i z ogromnym apetytem zajadaliśmy upieczone przez mamę ciasto z makiem i babki. Dzieci piły kolorowe lemoniady a dorośli wino i wódkę.
Po kolacji udaliśmy się spać a dorośli, jeszcze długo dyskutowali, głównie o polityce. Każdy miał swój pogląd na rządy Hitlera, ale nikt nie przeczuwał, że są to ostatnie miesiące spokoju i starego świata.
Opracowała Krystyna Skowera