Niewygodni świadkowie

Przedstawiamy Wam artykuł Xawerego Piśniaka, zamieszczony w Wiadomościach Oławskich w marcu 2009 roku.

Jest coraz mniej osób –  naocznych świadków straszliwych mordów nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej na Podolu i Wołyniu. Jeden  z trojga  rozmówców autora tekstu – Szczepan Jasiński też już odszedł. Pozostały na szczęście  wspomnienia, pomnik i nasza pamięć.  Pamięć, która przetrwała, mimo ciszy jaka długo panowała wokół tego tematu. 13 lutego  obchodziliśmy  70 rocznicę tej strasznej dla mieszkańców Puźnik nocy. Pamiętajmy o skrzywdzonych wtedy ludziach. Zapalmy znicz, pomódlmy się przy pomniku na naszym cmentarzu, bo grobów w Puźnikach  nie ma.
Niewygodni świadkowie
 

Maria Haczkowska, 81 lat, Jelcz-Laskowice: – Jedna sąsiadka siekierą zabita, druga sąsiadka powieszona, rowami płynęły strumienie krwi.
Szczepan Jasiński, lat 80, Ratowice: – Ciała moich rodziców przez miesiąc leżały na cmentarzu bez pochówku.
Mieczysław Biernacki, lat 79, Ratowice: – O czwartej nad ranem, kiedy zaczęły cichnąć jęki i dogasać pożary, wyszliśmy z mamą z kryjówki w lesie.                                                            Potrzebne są nam dobre relacje z Ukrainą, aby osłabić tam wpływy rosyjskie. Względy taktyczne biorą górę. Przymyka z większości potomkowie przesiedleńców z miejscowości Puźniki, położonej na Podolu, 18 km na południowy zachód od Buczacza – pamiętają.

Śpijcie spokojnie nic wam nie grozi

Zaczęło się w sierpniu 1943 – pierwsze podpalenia w nieco oddalonej części wioski, Zagajówce. – Niektórzy Ukraińcy straszyli: “Na waszej wiosce kukurydzę posadzimy!” – wspomina Biernacki. – Odgrażali się: “Swiczka na stoli, sukiera w hołowi” (“Świeczka na stole, siekiera w głowie”).
W styczniu 1944 roku w drodze powrotnej do Puźnik zamordowano dwóch kolejarzy: 21-letniego Józefa Kwiatka i 50-letniego Antoniego Rolę. 4 lutego 1945 spłonęła wieś Barysz. 135 ofiar śmiertelnych. Zrównano z ziemią osiedle piłsudczykowców, Mazury. Trzy dni potem UPA spaliła żywcem ponad 50 osób w suszarni tytoniu w sąsiednim Zalesiu. Puźniczanie patrzyli na łuny okolicznych pożarów i szykowali się na najgorsze. Nocą gromadzili się w murowanych i pokrytych blachą domostwach. Na rogatkach czuwali uzbrojeni mieszkańcy. Partyzantka była osłabiona, dowódca por. Warunek z panią Borkowską zgłosili się do sowietów, podając się za przedstawicieli samoobrony i natychmiast zostali wywiezieni na Syberię. 10 lutego znajoma Ukrainka ostrzegła Joannę Krzesińską, żeby mieli się na baczności, bo szykuje się coś niedobrego. Dzięki temu kilka rodzin uciekło do Buczacza. Następnego dnia w Puźnikach zjawiła się sowiecka inspekcja z powiatowej prokuratury w Koropcu. Dokonali spisu ludności i nakazali zdanie broni. – Mówili, że możemy spokojnie iść spać, są w wiosce i nic nam nie grozi – wspomina Maria Haczkowska. Wiele rodzin odetchnęło. 12 lutego, po nocach spędzonych w ukryciu, w piwnicach, na podłodze u sąsiadów, znowu położyli się do swoich łóżek. Nazajutrz, w pierwszy dzień Wielkiego Postu, mieli pochylić głowy na posypanie popiołem.

Tamtej nocy wieś spłynęła krwią

Około pierwszej rozpętało się piekło. Sowietów nie było już w Puźnikach. Siły ukraińskie otoczyły wioskę. Ogień z karabinów maszynowych i równoczesne podpalanie gospodarstw. Na czele szli mężczyźni i kobiety z widłami i siekierami. Polaków uciekających z płomieni mordowali w bestialski sposób. – Ludzie, uciekajcie na plebanię! – krzyczał Franek Łacina z polskiej samoobrony.
– Sąsiad obudził nas, stukając w okno – relacjonuje Maria Haczkowska. – Zerwałam się z dwójką młodszego rodzeństwa i ruszyliśmy pędem na probostwo. Byłam pewna, że ktoś z nas zginie – tak za nami strzelali. Ale biegliśmy między drzewami i jakoś się udało. W oknach probostwa, dużego, murowanego budynku, były wystawione karabiny – Ukraińcy bali się podejść. Tam uratowało się najwięcej ludzi.
Mieczysław Biernacki uciekł z matką do lasu. Wiele osób szukało schronienia w głębokim na trzy metry rowie, koło gospodarstwa Borkowskich. Nie wiedzieli, że tamtędy będą przechodzić banderowcy. Rankiem rów wypełniały trupy. Puźniczanie nazwali go „wąwozem śmierci”.

Tych, którzy trafili w ręce UPA, czekały okrutne tortury. Z relacji Józefy Pacholik, z domu Szafrańskiej: – Nasz ojciec został zastrzelony, siostra Maria miała siekierą rozrąbaną głowę, siostrze Władysławie odrąbano nogę, przebito nożem obie ręce i klatkę piersiową. Jeszcze żyła, prosiła wody. Pod jej plecami leżała ciocia Anna Jasińska z 5-letnią córeczką Marią i synem Bronisławem, lat 3. Zostali zakłuci bagnetami. Z dziewięciu osób z naszego domu przeżyło troje. 19-letni Wiktor Dancewicz nie dał się pochwycić. Wraz z ojcem bronił gospodarstwa pani Rolowej, w którym ukrywało się wielu sąsiadów. Położył trupem Ukraińców, próbujących rabować majątek Władysława Pałki, ranił podpalaczy.
– Mój chrzestny Karol Sułkowski ukrył się za grubą gruszą. Miał 45 naboi – opowiada Jasiński. – Gdy przybliżali się do niego, oddawał strzały. Raz z jednej, raz z drugiej strony. I tak się uratował.
W obronie wioski zasłużyli się też Franciszek Biernacki – ojciec Mieczysława, Władysław Jarzycki, Jan Wiśniewski, Franciszek Łapiak. Honorata Dancewicz uciekała na probostwo, ale banderowcy zastąpili jej drogę. Wpadła do kaplicy w grocie i wcisnęła się za figurę Matki Boskiej. W odrętwieniu powtarzała tylko „Przenajświętsza Matko ratuj mnie”. Żaden z oprawców nie przekroczył progu kaplicy. Nad ranem dało się słyszeć sygnał odwrotu „Kałyna wertaj!”. Ukraińcy opuszczali wioskę. Zostawiali za sobą pogorzelisko i sterty trupów. Większość ze 111 ofiar pochowano w dołach wykopanych jeszcze na rozkaz Niemców. Inni przez dłuższy czas leżeli na cmentarzu – dopiero kiedy przeszły mrozy, wykopano dla nich groby.
Niewiele domów ocalało z zagłady. W 1946 roku przesiedlono tu kilka łemkowskich rodzin. W 1949 zapadła decyzja: resztki wsi Puźniki będą zlikwidowane.

Pamięć, która dręczy przez lata

Co zrobić ze świadomością, że członkowie rodziny byli szlachtowani jak zwierzęta – nie mieli pogrzebu, spoczywają w zbiorowej mogile, po której nawet nie ma śladu.
Szczepan Jasiński stracił w mordzie w Puźnikach rodziców i jedynego brata. Na terenie dawnego polskiego cmentarza postawił grobowiec dla członków swojej rodziny i wysoki żelazny krzyż. Potem zastanawiał się razem z innymi ocalałymi, co zrobić w Ratowicach? Widzieli jak w latach 90. niemieccy wypędzeni stworzyli na cmentarzu piękne mauzoleum. Postanowili więc umieścić obok tablicę upamiętniającą własną traumę. Przedsięwzięcie przerastało jednak możliwości kilku starszych osób. Mijały lata, a pomysłu nie udawało się zrealizować. W końcu sprawą zainteresował się zięć Jasińskiego, 44-letni sołtys i radny gminy Czernica, Jarosław Jagielski.
– Ogłosiliśmy przy współpracy z proboszczem ks. Januszem Dołhunem zbiórkę, a część środków pozyskałem z budżetu gminy – mówi. – I tak udało nam się przygotować dwuipółmetrową tablicę z marmuru, na granitowym cokole. Nazwiska 93 pomordowanych zbieraliśmy w dwóch etapach. Najpierw wśród mieszkańców Ratowic, a potem w miejscowości Niemysłowice koło Prudnika, gdzie mieszka grupa przesiedleńców z Puźnik. Nie było łatwo, bo wielu świadków już odeszło, ale doprowadziliśmy sprawę do końca.

Przywrócili cześć pohańbionym

Pomnik uroczyście odsłonięto 11 września ubiegłego roku. Moi rozmówcy pokazują zdjęcia, na których hołd pomordowanym oddaje metropolita wrocławski abp Marian Gołębiewski. Na uroczystość przyjechała delegacja z Niemysłowic, z burmistrzem Prudnika Franciszkiem Fejdychem. Ratowiczanie przygotowali na ten dzień ekspozycję pamiątek z Kresów.
– Były oryginalne stroje, przedmioty codziennego użytku, modlitewniki z XIX wieku i wspomnienia świadków – informuje żona sołtysa Beata Jagielska.
W ramach lekcji historii wystawę oglądali uczniowie miejscowej Szkoły Podstawowej. Największe zainteresowanie wzbudzała duża makieta Puźnik. Szczepan Jasiński, Mieczysław Biernacki, a także Józef i Bronisław Szafrańscy pracowali nad nią kilka miesięcy. Odtworzyli ukształtowanie terenu, namalowali na styropianowych płytach pola, las, rzeczkę, drogi wiodące do okolicznych wsi. Wystrugali z drzewa domki, a obok nich wypisali na karteczkach nazwiska wszystkich mieszkańców.
Od kilku lat ks. Janusz Dołhun odprawia 13 lutego mszę w intencji pomordowanych. W tym roku po raz pierwszy po nabożeństwie można było złożyć pod tablicą kwiaty i zapalić znicze dla bliskich, pozbawionych własnych grobów. Ofiary nie poskarżą się już na okrucieństwo oprawców i straszną śmierć. Za ich świadectwo muszą wystarczyć imię, nazwisko i wiek – wyryte w marmurze.

Tekst: Xawery Piśniak      2.03.2009
Fot. arch. J. Jagielskiego Państwu Beacie i Jarosławowi Jagielskim dziękuję za dostarczenie materiałów.
Korzystałem z opracowań Ryszarda Działoszyńskiego “Wspomnienie o Puźnikach, Koropcu, Buczaczu i Podolu”, Niemysłowice 2004, i Ryszarda Kwiatkowskiego “Ludobójstwo na terenie powiatu Buczacz w woj. Tarnopolskim”, Prudnik 2008.

Tablica przywraca cześć zapomnianym ofiarom z Puźnik

Post Author: Marcin

1 thought on “Niewygodni świadkowie

Dodaj komentarz