Mój dziadek, Józef Tyc, w 1945 roku czterdziestoletni mieszkaniec polskiej wsi Puźniki na
Podolu, był szanowanym i bardzo pracowitym stolarzem. Pracował też na kolei w
Czortkowie. Z żoną Marią (ur. 1912) wychowywali troje dzieci Janinę (Kazimierę, ur. 1932),
Urszulę (ur.1936) i Antoniego (ur. 1943). Byli właśnie w trakcie budowy nowego domu. W
1945 roku nasiliły się ataki band UPA na polskie wsie w okolicy Stanisławowa i Buczacza.
Ludzie się bali, część myślała o wyjeździe. 7.02. 1945 dziadek pojechał do oddalonego o 4
km Zalesia. Miał zamiar kupić tam zboże i zmielić na mąkę w miejscowym młynie. Nie czuł
zagrożenia, ponieważ dotychczas banderowcy nie napadali w dzień. Pani Stefania Pasieka
opowiadała, że kiedy jechali wraz z Franciszkiem Makowskim, jej wujkiem, do Zalesia, ktoś
ich ostrzegał, że mogą zostać napadnięci, ale oni pojechali dalej. Niestety – banderowcy z
bandy Petro Chamczuka „Bystrego” obstawili wszystkie okoliczne drogi, napadając na
Polaków. W „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” czytamy, że „7 lutego 1945 r. banderowcy,
powracający do swojej bazy z pogromu ludności polskiej w Baryszu, zatrzymali się we wsi
Zalesie, gdzie zaczęli gromadzić schwytanych w okolicach Polakow. Następnie ok. 70 osób
spalili w suszarni tytoniu” . Dziadek też został złapany. Jak wspominają córki Józefa Tyc
opowiadano im potem, że w jednym z domów, wraz z Franciszkiem Markowskim byli po
godzinie bici przez trzech Ukraińców, za to, „że chodzą po ukraińskiej ziemi”. Próbowano
torturami wymusić informacje na temat polskiej samoobrony w Puźnikach.
Jeden z obecnych tam Ukraińców znał dobrze Franciszka Markowskiego, gdyż wcześniej
pracował u niego. Dostał za tę pracę dobrą zapłatę, więc nie chcąc zrobić mu krzywdy nie bił
go tak mocno jak innych. Potem wziął go za dom, „żeby go tam zastrzelić”. Zamiast tego
wystrzelił w górę, wrzucił pobitego na sanie i popędził konie. Konie, które znały drogę do
domu, dotarły same do Puźnik, do domu.
Józefa Tyca, który już nie mógł sam iść, zaciągnięto do suszarni tytoniu, gdzie było więcej
złapanych w tym dniu Polaków. W Zalesiu miał się odbyć jakiś pogrzeb, na który pojechało
sporo ludzi z Puźnik. Suszarnię z kikudziesięcioma Polakami podpalono. Świadkowie
opowiadali o strasznych scenach. Wszyscy pojmani spłonęli.
Józef Tyc miał przy sobie pieniądze przygotowane na kupno ziarna na mąkę. Kiedy go
złapano, dał je Ukraince, obcej kobiecie, która była w pobliżu i poprosił, żeby je przekazała
jego żonie Marii, dla dzieci, bo on „już chyba do domu nie wróci”. Kilka dni potem ta
kobieta podała przez inną osobę te pieniądze wdowie po Józefie Tycu.
Zwłoki dziadka rodzina przywiozła do domu następnego dnia. Były częściowo spalone. Córki
zapamiętały, że tato osmaloną ręką zasłaniał twarz. Pogrzebano go wraz z kimś jeszcze (?) na
cmentarzu w Puźnikach. Księdza już wtedy nie było we wsi. Życie babci i jej trójki
osieroconych, dzieci stało się niezmiernie trudne. Zwłaszcza, że tydzień później banderowcy
pozbawili ich domu.
Z napadu w Zalesiu uratowało się kilka osób – wspomniany Markowski i Franciszek Jasiński,
kilkunastoletni chłopiec, który uciekł do pobliskiego domu i kręcąc się po obejściu udawał
syna jednej z Ukrainek. Potem uciekł przez pola do domu. Babcia opowiadała jeszcze o
kobiecie, która mocno pobita, uciekła i o własnych siłach dotarła do Puźnik.
Przez wiele lat cmentarz w spacyfikowanej i spalonej tydzień później wsi Puźniki zarastał
chwastami, drzewami. Resztki domostw i kościół zostały po wojnie przez władze radzieckie
zrównana z ziemią. Właściwie poza grotą Matki Boskiej, kilkoma nagrobkami i naszą
pamięcią, po Puźnikach nie zostało nic.
W latach dziewięćdziesiątych, podczas odwiedzin swoich rodzinnych stron, mój Tato
Szczepan Jasiński, postawił na tym cmentarzu małą tablicę z nazwiskami swoich rodziców, a
moich dziadków ze strony Ojca – Ludwiki i Piotra Jasińskich i brata Mariana Jasińskiego.
Oni wszyscy zostali bestialsko zamordowani przez Ukraińców w Puźnikach 13 lutego 1945
roku. Nie mają grobu. Na tej tablicy jest też nazwisko mojego drugiego dziadka Józefa Tyca.
Ten pomnik stoi do dziś.
W 2020 i 2021 roku harcerze z Chorągwi Łódzkiej we współpracy z Fundacją Wolność i
Demokracja uporządkowali pięknie ten cmentarz i kilkanaście zachowanych jeszcze
pomników, śladów po dawnych mieszkańcach. Jesteśmy im bardzo wdzięczni.
Beata Jagielska
Na podstawie wspomnień Marii Tyc, Janiny Jasińskiej i Urszuli Mazur